Eliza Dołżańska-Pietrzak jest „behawiorystą zwierząt towarzyszących”. Mieszka w Zręczycach, ale pomaga właścicielom psów i kotów w całej Polsce. Jest też powoływana jako biegła w sprawach dotyczących znęcania się nad zwierzętami, ściśle współpracuje z lekarzami weterynarii.
MG: Czym zajmuje się behawiorysta?
D-P: Jest odpowiednikiem psychologa i psychiatry, a jego pacjentami są zwierzęta. To w Polsce stosunkowo nowy zawód, ale już jesteśmy w europejskiej czołówce jakości usług. Z wykształcenia jestem prawnikiem i ekonomistą, ale postanowiłam pójść za głosem serca i robić w życiu to, co jest moją pasją. Gdy budzę się rano nie wzdycham, że muszę iść do pracy, tylko się cieszę, że będę robiła to, co lubię. Psiaki były u mnie w domu zawsze, ale moim pierwszym „samodzielnym” psem była Indi. Ma dziś 12 lat. Była krnąbrna i uparta, więc chciałam się nauczyć z nią postępować. Zrobiłam kurs psiego trenera, chciałam najpierw zostać szkoleniowcem, ale bardziej interesowało mnie to, dlaczego psy różnie się zachowują, różnie reagują, co siedzi im w głowie. I tak 10 lat temu zrobiłam dyplom behawiorysty, ale wciąż się uczę. Od wykładowców, naukowców, innych behawiorystów i od właścicieli psów. Prowadzę także fanpage: Dobry Zwierz.
MG: Z iloma psami miała Pani do czynienia w swojej pracy zawodowej? Czy byli jacyś wyjątkowo trudni „pacjenci”?
E.D-P: Gdyby zliczyć wszystkie, którymi się zajmowałam jako wolontariuszka, wyprowadzając je na spacery, w psim hotelu czy udzielając porad byłoby chyba koło tysiąca. A każdy pies to inny przypadek. Najbardziej przykre są sytuacje, gdy muszę poradzić właścicielom, że powinni rozstać się ze zwierzakiem, bo tak będzie najlepiej dla wszystkich. Np. mama z córką w wieku szkolnym adoptowały ze schroniska suczkę, która nie tolerowała obcych, a do domu przychodziły koleżanki dziewczynki – pies stwarzał więc zagrożenie dla dzieci. Ludzie, czasem nie ze swojej winy, nie radzą sobie ze zwierzęciem– bywa, że źle wybrali rasę, albo ich oszukano. Dlatego dobrze byłoby podejmować decyzję wspólnie z behawiorystą. Np. bardzo mało osób wie, że yorki zostały „stworzone” specjalnie do walki ze szczurami. Jeśli więc w domu jest jakiś mały gryzoń, czeka nas niechybnie pogrzeb i przekopany ogródek. Gdy zafundujemy sobie owczarka, liczmy się, że będzie stale szczekał. Husky w bloku będzie się męczył, jeśli nie jesteśmy biegaczami, a ratlerek na nieogrodzonym wiejskim podwórzu może łatwo skończyć pod kolami samochodu. Warto się także zastanowić, czy będzie nas stać na leki i lekarza weterynarii, czy będzie kto miał się zająć zwierzęciem, gdy wyjedziemy na urlop. Itd, itp. jednym słowem nie można się kierować tylko sercem, ale i rozumem – wziąć pod uwagę, czy będziemy w stanie zapewnić psu życie i warunki, w jakich będzie szczęśliwy, bo tylko wtedy nie będzie sprawiał problemów.
MG: To decyzja na długie lata…
E.D-P: No właśnie. Przeważnie na kilkanaście. Kundelki, tak zwane psy „wieloowocowe” mają z reguły lepszą pulę genetyczną, dobierając się w pary w sposób naturalny. Dożywają nawet 18 – 20 lat, podczas gdy berneński pies pasterski z rodowodem – żyje lat 8. Różnica jest więc ogromna.
MG: Z jakimi problemami najczęściej zgłaszają się do Pani klienci?
E.D-P: Porady przeważnie szukają ludzie, którzy mają agresywne, albo mocno „lękowe” zwierzęta i chcą je zrozumieć. Takie zachowanie psa wynika najczęściej z jego ciężkich przeżyć w pseudo hodowli lub – jeśli zwierzak jest wzięty ze schroniska – ze smutnych doświadczeń. W obu przypadkach to nie jest wina psa, tylko ludzi. Moja rola polega na tym, żeby być „tłumaczem”. Przeciętny pies postrzega świat jak dwuletnie dziecko, a oprócz tego dysponuje „szóstym zmysłem”. To narząd lemieszowo-nosowy, który służy od odczytywania informacji hormonalnych i fermonowych nie tylko
od innych psowatych, lecz i od ludzi. Możemy się nie odzywać, a pies doskonale wie, w jakim jesteśmy nastroju i nastawieniu. Oszukać możemy partnera, ale pies wyczuwa np., że jesteśmy zdenerwowani. Wąchając nas po powrocie do domu, orientuje się gdzie byliśmy, co robiliśmy. Jakby czytał gazetę… Biorąc to wszystko pod uwagę najpierw „rozmawiam” ze zwierzakiem – obserwuję, badam dlaczego coś robi i tłumaczę to na język ludzki. Potem uczę właścicieli, jak powinni się zachowywać, żeby było po psiemu, żeby psiak zrozumiał, o co im chodzi. Niestety poziom ogólnej edukacji na temat psów jest prawie zerowy. O afrykańskich drapieżnikach dzieci wiedzą znacznie więcej niż o psach, z którymi mają kontakt na co dzień.
MG: Jakie błędy najczęściej popełniają właściciele psów?
E.P-D: Przekleństwem dla psa jest traktowanie go jak małego człowieka. On ma swoje instynkty, popędy. Może być uważany za członka rodziny, ale jest tylko – albo aż – psem. Jednym z popularnych grzechów jest przytulanie; w świecie psowatych jest to odbierane jako ograniczenie swobody może prowadzić do lęku, ale i agresji, bo to zachowanie dla psa obce i niezrozumiałe. Jeśli chcemy okazać mu miłość, zbudować relacje– trzeba się z nim pobawić się, iść na spacer, czegoś nauczyć, nagrodzić dobrym kąskiem, ale przytulanie zarezerwowane jest dla homo sapiens. Podchodzimy do obcych psów zbyt „obcesowo”. Gdy spotykamy na ulicy nieznajome dziecko, to go ni stąd ni zowąd nie głaszczemy. Podobnie powinniśmy postępować z psem. Co innego jak podchodzi do nas i „mówi”: „pogłaszcz mnie”. Jeżeli spróbujemy i widać, że się cieszy – najbezpieczniej jest kucnąć bokiem do psa głaskać go poniżej obroży na klatce piersiowej. Jeśli po kilku sekundach się dopomina, to znaczy że robimy to dobrze. Jeśli nie – musimy się bardziej postarać, bo nie zostanie naszym przyjacielem. A w ogóle pies nie musi lubić wszystkich i robić wszystkiego, na co nie ma ochoty. Nie powinno się go zmuszać, żeby zachowywał się za wszelką cenę wbrew sobie, wykorzystywać bez umiaru dla swoich celów, co np. robią niektórzy dogoterapeuci. Ma być naszym przyjacielem, a przyjaciół się nie wykorzystuje.
MG: Ale zawsze ma jednego pana…
E.D-P: To błędna i już nieaktualna teoria z ubiegłego wieku. Psy żyją w grupach społecznych, ale nie tworzą stada z człowiekiem. Dlatego ważny jest dla nich każdy członek rodziny – jeden jest na spacery, inny kojarzy się z dobrami z lodówki, dzieci są od zabawy i wspólnego spędzania czasu, babcia – od przykrywania kocykiem. Tylko niektóre rasy wybierają jednego człowieka. Ale na dobrą relację z psem trzeba zapracować. Im więcej serca psu okazujemy, tym jest ona lepsza. Na naszym „koncie” deponujemy pozytywne rzeczy – dajemy spacery, spokój, dotyk jaki lubi – konto się zapełnia. I wtedy – nawet jeśli przysłowiowo nadepniemy psu na ogon, nic się nie dzieje, bo w sumie jesteśmy na plusie. Wszystko można osiągnąć po dobremu – stawiając wyraźne granice, ale nie terroryzując zwierzęcia.
MG: Czasem – z niewiadomego dla nas powodu stosunek psa do konkretnej osoby się zmienia…
E.D-P: My nie wiemy dlaczego, ale on ma powód. Wyczuwa np. lek, który zażywamy, czy zaburzenia w naszej gospodarce hormonalnej. Może wcześniej niż przyszła mama wiedzieć o ciąży, a że np. miał przykre doświadczenia z dziećmi – nie podoba mu się to i zmienia swoje zachowanie. Jeśli taką zmianę zauważymy, warto przebadać i psa i… siebie. Takie ostrzeżenie może się okazać bezcennym prezentem od naszego przyjaciela.
MG: Mieszka pani na wsi – to pole do obserwacji: czy zmienił się stosunek gospodarzy do psów?
E.D-P: Zmienia się, ale do ideału daleko. Zmorą wiejskich psów nadal są łańcuchy, które nie dają nic dobrego. Wyobraźmy sobie człowieka, który ma w ten sposób ograniczoną wolność, przestrzeń, kontakty z innymi. Mówi się, że psy na łańcuchach są głupie – to nieprawda, one są tylko mniej rozwinięte, bo ograniczono im możliwości poznania i nauki. Potrzebują jak my edukacji, Gdyby im ją umożliwić, byłyby tak samo mądre jak inne. Dobrze traktowane psy na wsi mają mniej powodów do frustracji. Mają więcej swobody, nie przeżywają „agresji smyczowej”, nie odczuwają lęku przed tym, że zostaną same itp.
MG: A propos „same” – porzuconych psów wciąż nie brakuje. Przybywa ich zwłaszcza w porze wakacji, świąt…
E.-P: Z tym jest coraz lepiej, chociaż wciąż nie do wszystkich dociera, że psa można bez żadnych wyjaśnień pozostawić w schronisku. Nie jest to rozwiązanie idealne, ale na pewno lepsze niż wyrzucenie go z samochodu albo przywiązanie do drzewa w lesie i skazanie na męczarnie. Istnieje też wiele fundacji, organizacji, które mogą pomóc. Są także hotele dla psów- sama prowadzę taki domowy hotel i wiem, że pieski często lepiej znoszą chwilowe rozstanie niż ich właściciele. Zwłaszcza wtedy, gdy w hotelu panują naprawdę domowe warunki, czyli każdy pies traktowany jest jak domownik. Nie ma ograniczonej przestrzeni, wolno mu siedzieć na kanapie, wejść do łazienki, bawić się z innymi psami.
MG: Jakie przesłanie miałaby Pani do wszystkich właścicieli zwierząt?
E.D-P: Zacytuję tu jedno zdanie z „Małego Księcia”. Antoine de Saint-Exupéry powiedział: Stajesz się odpowiedzialny za to, co oswoiłeś.
Rozmawiała Barbara Rotter-Stankiewicz